środa, 21 sierpnia 2013

Zasłony rzęs czyli tusz doskonały

Obrazek z odmętów pamięci - tusz - plujka z wyszorowaną przez szczoteczkę rynienką i małe płaskie pudełeczko z lusterkiem. Ciotka nakładała masy tuszu i rozczesywała rzęsy igłą, mama ograniczała się do szorowania ruchem zygzakowatym po rzęsach. Owadzie czułki oblepione tuszem pasowały do maminej peruki noszonej na Sylwestra w warszawskim hotelu Forum Anno Domini 1977. Cytrynowo-turkusową sukienkę z żorżety, szytą z koła, nadal mam w szafie, leży jak ulał:)

Później pamiętam nos przyklejony do szyby w Pewexie i rzeczony tusz Arcancil, obok Celii, ówczesny hit, którym nigdy się nie pomalowałam, bo byłam za mała. A szkoda.
Obecnie trudno sobie wyobrazić, aby malować rzęsy mieszanką sadzy, popiołu z płatków róż i oliwy, jak Egipcjanki. Aby nakładać specyfik wynaleziony przez pana Rimmela, czyli mieszankę węgla nakładaną szczoteczką (co było pierwszym, nie alergizującym tuszem do rzęs), bądź zakochać się jak biedna Maybela, której brat chemik wymyślił tusz do rzęs, złożony z węglowego pyłu, nawilżających olejków i wazeliny, jako specyfik na rozkochanie w sobie mężczyzny (stąd powstała nazwa Maybelline, jako połączenie imienia Maybel i wazeliny). 
Tusz w pudełeczku zrobił absolutną furorę na całym świecie, a pamiętać należy, że data jego powstania, rok 1913, wiąże się z niesłychanym rozwojem sztuk wizualnych. Ikony sztuk teatralnych i filmu z zapałem nakładały na swoje rzęsy tusz z pudełeczka, a ruch nakładania go szczoteczką ma w swoim DNA chyba każda kobieta na świecie. Swój wkład w powstanie tuszu do rzęs w obecnym kształcie miała Helena Rubinstein, która wymyśliła szczoteczkę w kształcie spirali i podłużne opakowanie, dzięki któremu tusz nie wysychał tak szybko.
Pierwszy raz pomalowałam rzęsy w wieku 14 lat i było to dla mnie wydarzenie. Nie pamiętam, jakim tuszem, ale jednym z pierwszych, jakiego później używałam był 2000 Calorie Max Factora, który zakupiłam za pierwsze zarobione pieniądze jako statystka w filmie "Słodko-gorzki" Pasikowskiego).

---- dygresja ---- poczytajcie o Max Factorze, to niesamowity człowiek, urodzony w Łodzi, stworzył imperium, a receptury jego kosmetyków do dziś nie mają sobie równych-----

 Mam z natury rzęsy proste i dość gęste, proporcjonalnie długie do wielkości oczu, aktualnie nieco blade na końcach (niestety, tak się dzieje przy malowaniu ich tuszem). Kiedy pierwszy raz pomalowałam je tuszem, miałam wrażenie, że mam nie firankę, ale zasłonę na oczach i dlatego na początku poszukiwałam tuszów dających jak najbardziej naturalny efekt. Pewnego dnia poczułam się jak historyczna Maybela, postanowiłam nieco bardziej powachlować rzęsami i używać maskary pogrubiającej. I poszło. Najpierw Max Factor, potem Bourjois - beczułka Volume najlepiej w kolorze grafitowym, ostatnia kupiona w Pewexie na Kasprusiach w Zakopanem. Do panteonu tuszów, które mogłabym używać wiecznie należał jeszcze złoty, wrzecionowaty Infallible L'Oreal, z gęstą szczotką, która idealnie rozdzielała i pogrubiała moje rzęsy. Generalnie - do dłuższych rzęs najlepsze są grube szczotki, do krótkich - cienkie. Gruba szczotka natrafiwszy na rzęsy długości futra myszy, pomaże powieki i nic z rzęsami nie zrobi. Kiedyś Chanel miał genialny tusz, który wyglądał jak patyczek, miał bardzo malutką spiralkę i fantastycznie łapał każdą, najkrótszą nawet rzęsę. R.I.P, zupełnie nie wiem dlaczego. Spece od marketingu i formuł najwyraźniej mają wachlarze rzęs i za nic nie rozumieją krótkorzęsych kobiet. 

Wracając do moich ulubieńców, jest tusz, który kupiłabym w każdym zakątku świata w ciemno, od Nowej Zelandii po Alaskę - to Effet Faux Cil YSL. Prosta, średnio gruba szczotka, która w milisekundę rozmawia z moimi rzęsami, pogrubiając je w idealny sposób, układając w piękny wachlarzyk. Jedyna wybaczalna wada - "żyje" trzy miesiące" i nieco się rozmazuje, ale zachwyca niezmiennie. Miałam chyba wszystkie kolory tego tuszu, fantastyczny był w kolorze bakłażana i fioletu, genialnie podkreślał kolor tęczówki (szarozielony). Muszę do niego jeszcze kiedyś wrócić, na szczęście Effet Faux Cils nadal istnieje i ma się dobrze.

Nie przemawiają do mnie rozmaite beczułki i grzebyki, tusze z włoskami miękkimi jak fąfle albo sznurki od mopa, które tylko głaszczą rzęsy. Szczotka musi być sprężysta, ale nie za twarda, bo będzie wycierać rzęsy. Nie przepadam za nowinkami od Astora i Maybelline, kultowe tusze od Lancome i Diora są dobre w pewnym momencie nabierania lekko gęstej konsystencji, by później robić nic z rzęsami. Lubię tusze Bourjois, generalnie klasyki i za nic nie umaluję się kulkami i stożkami.

Długo podchodziłam do szczoteczek plastikowych. Nieraz prawie wydłubałam sobie oko sztywnymi włoskami. Tego typu tusze sklejają mi rzęsy w sekundę, poza dwoma wyjątkami. Dość niespodziewanymi. To Benefit They're Real i Tusz Volume Gosha, czarny, z zieloną zakrętką.
Pierwszy z nich pięknie wydłuża i lekko pogrubia rzęsy, jest trwały i nie rozmazuje się. Jak powoli wysycha, nie tworzą się mu grudy, tylko po prostu powolutku znika. Zużyłam z sześć opakowań i będę używać go ciągle, daje fantastyczny efekt. Trzeba dać mu czas, aby trochę zgęstniał. Jedyny minus - trudno się zmywa, najlepiej mleczkiem, absolutnie nie płynem dwufazowym.
Tusz Gosh pięknie rozdziela rzęsy, dając bardziej naturalny efekt. Ma niedużą szczotkę i na pewno nadaje się do krótkich rzęs. Wart uwagi, łatwo się zmywa. 
Ostatnio nabyłam tusz pogrubiający z Sephory, taki beczułkowaty, czekam, aż przeschnie, bo mam frytki zamiast rzęs. 

Moja rada przy malowaniu rzęs - po nałożeniu pierwszej warstwy, od nasady ku górze, zawsze podwijam je palcem, chwilę przytrzymując. Działa jak zalotka. Kiedyś w tym celu używano łyżeczki do herbaty, mój patent działa w każdej sytuacji :) I nie każdy tusz z grubą szczotką daje efekt pogrubienia, wszystko zależy od konsystencji i składu. Ważna informacja - często uczulają tusze fioletowe i zielone, dlatego trudno je znaleźć. Malujcie rzęsy starannie, takie pomalowane od połowy albo bez kącików wyglądają dziwnie.

I na temat tuszów powstała tyrada. Jestem nieumiarkowana w temacie, pracując w perfumerii przetestowałam tryliony maskar i na pewno wiem, że wszystko zależy od rzęs i upodobań. Uważajcie na chwyty marketingowe, na to, co używają długorzęse, nieskalane alergią ani pracą nastolatki. Rzęsy wypadają, kruszą się, zmieniają się wraz z wiekiem i to też trzeba brać pod uwagę. Najlepiej po prostu umalować się w sklepie i sprawdzić, czy tusz jest odpowiedni. Swoją drogą jestem ciekawa nowego tuszu Avon, który wygląda jak małe grabie.
Ewolucja maskary od tuszu - plujki, po skomplikowane genetycznie plastikowe szczotki jest nadzwyczaj ciekawa. Jedno jest pewne - bez tuszu do rzęs nic nie jest już tak jak przedtem...

I na koniec - moje hity, które akurat mnie pasują. Stronniczo do bólu.
1. Effet Faux Cils YSL
2. długo nic
3. Benefit They're Real
4. All In One ArtDeco
5. Lash Queen Helena Rubinstein
6. Bourjois Volume Glamour (też w wersji Max)
7. Max Factor 2000 Calorie
8. L'Oreal Double Extension (też prastary Volumissime)
9. Dior Diorshow (klasyczny)

Zawiesiłam rzęsy również na pogrubiającym tuszu Nars i na wspomnianym Gosh - też polecam:)