Przerażająco dawno tu nie byłam, to trochę tak, jakby się weszło do zaniedbanego ogrodu, gdzie niepisanie woła o pomstę do nieba, wyrzut sumienia staje się kamieniem nie do odwalenia. Ale udało się.
Ponieważ pomimo całkowitego dojścia po urodzeniu małej do formy z zewnątrz, w układzie kostnym i stawowym niestety jestem dość popsuta, zaczęłam więc uczęszczać na basen. Pływać uwielbiam, podobnie jak w ogóle ruszać się stadnie na fitnessie, więc dziś nieco o kosmetykach, których używam w okolicznościach sportowych.
Na basenie w moim mieście, typowym, miejskim, z miejscami do pływania, rurą i do moczenia się w bąblujących bakteriach, basenie z chlorowaną, wyżerającą skórę wodą, spotkać można panie pływające dostojną żabką. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że kobietom zdarza się pływać w wylakierowanej fryzurze i scenicznym makijażu, w którym czarny kajal wodzi prym, a starannie nałożony podkład pięknie odcina się od niebieskiej toni. Podziwiam. Nierzadko zresztą i panowie pozostawiają swoją bytność w basenowej wodzie, bo za nimi ciągnie się smuga zapachu wody toaletowej. Tymczasem po wyjściu z basenu umieram na skórę. Swędzi z suchości i piecze, na pewno nie jestem w tym odczuciu odosobniona. Ponieważ nie wynaleziono jeszcze okularów do pływania, które nie robiłyby mi fioletowych kręgów wokół oczu, po wyjściu z basenu wyglądam uroczo - zgniecione włosy, wspomniane sine kręgi, odmoczone paznokcie i swędząca skóra - zresztą nie znam osoby, która w basenie wygląda korzystnie po założeniu niezbędnych akcesoriów do pływania.
Po wyjściu z wody zazwyczaj mi się dość spieszy, więc nie wcieram w siebie tony balsamów, bo zakładanie później spodni w ciasnej, zalanej wodą szatni to naprawdę wyzwanie. Ktoś, kto kiedyś utknął w odzieży w połowie ud, nadeptując sobie na nogawki i obijając się o ściany wie, jakie to uczucie:) Aby przetrwać drogę do domu, bez obawy o zamach na swoją skórę, stosuję olejek do mycia Eucerin lub dziecięce Oilatum. Obydwa kosmetyki fantastycznie i delikatnie nawilżają, nie pozostawiając tłustej warstwy. Proste i wygodne w użyciu.
Do twarzy używam ostatnio dwóch kosmetyków, które mnie ogromnie zaskoczyły. Są to dwa kremy upolowane naprędce, których koszt nie przekracza 13 zł. Krem pod oczy z Rossmanna - Rival de Loop (kosztuje 7 zł) - Revital Q10, z koenzymem Q10 i tripeptydem, bez silikonów, barwników, parabenów i zapachu naprawdę świetnie nawilża i łagodzi. Nie zauważyłam spektakularnego działania przeciwzmarszczkowego, ale jak macie finansową katastrofę, potrzebujecie czegoś, co naprawdę nawilży, idealnie łączy się z każdym korektorem pod oczy i absolutnie nie podrażnia, to ten krem jest naprawdę dobry. Krem ma idealną konsystencję, nie jest wodnisty ani mazidlany, świetnie sobie radzi z przesuszeniami.
Drugi mój ulubieniec to Hydra Adapt od Garniera (około 13 zł) - tubka, która skrywa bardzo przyjemny krem z wyciągiem z niebieskiego lotosu. Mam wersję do cery normalnej i suchej. Biorąc pod uwagę, że teraz wszystkie kremy opanował kwas hialuronowy, który jest jak onegdaj liposomy, a teraz jak glutaminian sodu i rzadko kiedy wiadomo w jakim stężeniu - w powodzi nawilżaczy ten błękitny krem zasługuje na uwagę. Delikatnie pachnie, błyskawicznie się wchłania, pozostawiając skórę miękką - ja go uwielbiam. Kupiłam już kolejną tubkę, a na pobasenowe wysuszenie, na świetny krem pod makijaż, który nie obciąża skóry, na szybkie nawilżenie, na dziurę w budżecie - jest naprawdę dobry.
Ostatnim moim nabytkiem który testuję tym razem w sali fitness - jest najnowszy tusz od L'Oreal So Couture. Ma niedużą, dość miękką silikonową szczoteczkę o gęsto rozstawionych włoskach, która świetnie rozdziela rzęsy, powlekając je równomiernie tuszem i pozostawiając elastycznymi. Średnio pogrubia, a dzięki rozdzieleniu rzęs ładnie je wydłuża, nie tworząc teatralnego efektu. Tusz delikatnie pachnie, nie powoduje jednak żadnych podrażnień. I jest trwały, nie rozmazuje się, co jest istotne, kiedy szalejemy w sali fitness na stepie 3/4 :)
Wracając do tematu ogólnego ruszania się, kiedyś używałam wodoodpornych tuszy, ale one makabrycznie wysuszają rzęsy, nierzadko krusząc się i podrażniając oczy. Moim zdaniem takie tusze są najlepsze w sytuacji, kiedy zamierzamy płakać rzewnymi łzami, czyli na ślubach albo w kinie. W dobie tuszy wodoopornych naprawdę można znaleźć taki, który nam się nie rozmaże (pomijam pływanie w basenie, bo nigdy nie wiadomo, co chlor zrobi z kosmetykiem i z naszą twarzą). Podobnie jak kremy za niewielkie pieniądze, które ratują nas od piekącej skóry.